Informacja

Drogi użytkowniku, aplikacja do prawidłowego działania wymaga obsługi JavaScript. Proszę włącz obsługę JavaScript w Twojej przeglądarce.

Wyszukujesz frazę ""Podróże"" wg kryterium: Wszystkie pola


Tytuł:
Casablanca
Autorzy:
Abkowicz, Anna
Powiązania:
https://bibliotekanauki.pl/articles/622484.pdf
Data publikacji:
2016
Wydawca:
Związek Karaimów Polskich. Karaimska Oficyna Wydawnicza Bitik
Tematy:
Casablanka
Marokko
podróże
Opis:
W ostatnią podróż służbową w 2016 roku pojechałam do Casablanki. Miasta legendy, które rozsławił film z udziałem Humphreya Bogarta i Ingrid Bergman. Co prawda, nakręcono go w całości w studiu w USA, niemniej jednak każdy, kto usłyszał, że lecę do Casablanki, polecał mi obejrzenie tego filmu przed wyjazdem. Do Casablanki przylatujemy z Jerome, współpracownikiem z Paryża, wieczorem, samochód odwozi nas do hotelu. Zwiedzanie miasta zaczniemy dopiero następnego dnia wieczorem, po zakończeniu wszystkich spotkań. Ponieważ ze względu na remont siedziby banku, część biur została przeniesiona do budynku znajdującego się w odległości dziesięciu minut marszu, będziemy co najmniej kilka razy dziennie spacerować tam i z powrotem, a po drodze zobaczymy za dnia kawałeczek miasta. W porównaniu z Algierem – stateczną matroną, która już wszystko widziała i nigdzie się nie spieszy, Casablanca to młoda, ambitna business woman, która zdobywa kolejne cele. Największe miasto Maroka, największy meczet Afryki, największy sztuczny port… Na ulicy tradycja miesza się z nowoczesnością. Prawie na każdym rogu można zobaczyć elegancko ubranych panów czyszczących buty u pucybuta oraz kafejki, w których tradycyjnie przesiadują mężczyźni, obserwując ruch uliczny. Ulicami przebiegają w pośpiechu elegancko ubrane kobiety, mijając panie w chustach lub tradycyjnych dżellabach. Wieczorem pierwszego dnia jemy kolację w poleconej nam w Paryżu restauracji, w której, o dziwo, już przy wejściu wita nas samowar. Wnętrze restauracji jest wykonane w tradycyjnym stylu – królują kolorowe, ręcznie robione stiuki i mozaiki oraz drewniane, malowane sufity. Wystrój jest zbliżony do tych, które widziałam w prywatnych domach w czasie moich poprzednich wizyt w Maroku. Na naszą ucztę zamawiamy to, co najlepsze w kuchni marokańskiej – pastiję[1] z gołębiami, tadżin[2] z jagnięciny z suszonymi śliwkami i migdałami oraz, oczywiście, kuskus – piątkowe danie, tak inne niż nasze kybyny. Wszystko pachnie kolendrą, cynamonem, kurkumą i imbirem. Ten zapach będzie nam towarzyszył przez cały pobyt. Naszą ucztę wieńczą pomarańcze z cynamonem i marokańska herbata – zielona, z dodatkiem mięty i cukru. Po drodze do hotelu mijamy budynek poczty oświetlony na różowo, z wyraźnie zaznaczoną wstążką, symbolem walki z rakiem piersi. Niestety, do końca naszego pobytu nie udało nam się wyjaśnić, dlaczego akurat poczta została udekorowana w ten sposób. Następnego dnia wracamy do biura i tu miła niespodzianka. W centrali banku jest muzeum dostępne dla pracowników, w którym możemy podziwiać stanowiącą własność banku kolekcję historycznych złotych monet, ręcznie tkanych dywanów, rzeźb i obrazów. Część eksponatów jest dostępna dla wszystkich klientów wchodzących do budynku, jednak te najciekawsze są przechowywane pod ścisłą ochroną. Udaje mi się wygospodarować trochę czasu między spotkaniami i wraz z Asmą, moją nową miejscową koleżanką, we dwie zwiedzamy muzeum z najcenniejszymi obrazami. Asma ma charakter podobny do mojego, jest praktykującą muzułmanką, nosi chustkę na głowie i ma w swoim zespole piętnastu mężczyzn, którymi zarządza bez większego problemu. Wieczorem w drodze do portu, gdzie mamy zaplanowaną kolację, odbywamy pierwszą przechadzkę po medynie – najstarszej części Casablanki. Już na samym początku napotykam handlarza sprzedajacego rosół ze ślimaków, który po raz pierwszy i, jak dotąd, ostatni miałam okazję zjeść w Marrakeszu, na placu Dżema El Fna. Niestety, nie mamy czasu, by zatrzymać się na degustację i mijając zamykające się stragany oraz stary meczet, kierujemy się w stronę restauracji znajdującej się w XVIII-wiecznym forcie na wprost portu. W piątek nasz roboczy dzień kończy się w porze obiadowej i wraz z Jerome, który również zostaje do soboty, udajemy się wreszcie na prawdziwe zwiedzanie miasta. Pomocne nam w tym będą tzw. „małe taksówki” – czerwone samochody krążące po mieście i działające na zasadzie Ubera. Można zatrzymać na ulicy taksówkę z pasażerami i jeśli jedzie się w tę samą stronę, zabrać się z nimi i podzielić kosztami podróży. Nasz pierwszy przystanek to kościół Notre Dame de Lourdes wzniesiony w latach 50. XX wieku. Betonowa budowla z zewnątrz sprawia wrażenie masywnej i dość brzydkiej, jednak od razu po wejściu do środka odkrywamy urok tego miejsca. Niezauważalne z zewnątrz witraże ozdabiają ten surowy budynek. Pustka, wysokość pomieszczenia, zapierająca dech w piersi cisza i 800 m2 szklanych kompozycji mieniących się barwami marokańskich dywanów sprawiają, że chciałoby się tam siedzieć do zmroku, rozkoszując się spokojem i grą kolorów. Po wyjściu z kościoła ponownie ogarnia nas gwar miasta i jedziemy dalej, w stronę dzielnicy Habous, gdzie można kupić jedne z najlepszych marokańskich ciastek. Mała taksówka dowozi nas na miejsce w ciągu kilku minut. Po drodze zauważam piękne drzwi, które okazują się bramą wejściową do pałacu królewskiego wybudowanego na początku XX w. Bramy pilnuje strażnik, który bardzo słabo, niestety, mówi po francusku. Mieszanka francuskiego i arabskich słów, których nie używałam od 20 lat, oraz mój firmowy uśmiech sprawiają, że dostajemy zgodę, by wejść do środka na 5 minut, które rozciągną się do prawie godziny. W Maghrebie pojęcie czasu jest względne i nikt nie zwraca uwagi na turystów przechadzających się po wewnętrznych ogrodach pałacu. A może wręcz przeciwnie, jesteśmy tak widoczni, że wszyscy nas obserwują, tylko my tego nie zauważamy. Dopiero później, po powrocie do hotelu przeczytałam, że pałac jest zamknięty dla turystów. A jednak dzięki życzliwości strażnika oraz pracowników pałacu udało nam się zajrzeć do tego niedostępnego miejsca. Ponieważ zbliża się zachód słońca, udajemy się na poszukiwanie ciastek i drobnych upominków. I znowu przez przypadek, mijając kolejne sklepiki z tradycyjnym wyrobami ze skóry, drewna lub miedzi, trafiamy do dzielnicy, gdzie turyści nie bywają i gdzie życie toczy się swoim rytmem. Spotkane po drodze kobiety wychodzące z meczetu po piątkowej modlitwie pomagają nam odnaleźć drogę do znanej w całym Habous i Casablance cukierni. Panie nie mówią po francusku i znowu Jerome nie może się nadziwić, jakim cudem udaje mi się z nimi porozumieć. Wracają jak migawki zapomniane słowa, ale tak naprawdę należy się wsłuchać w mowę ciała rozmówcy… I wtedy wszystko staje się jasne! W sobotę przed wyjazdem, z samego rana jedziemy zwiedzić meczet Hassana II, który na dzień dzisiejszy jest największym meczetem na kontynencie afrykańskim. Budynek jest częściowo wzniesiony na wodzie i stanowi połączenie tradycyjnej sztuki marokańskiej z najnowocześniejszymi osiągnięciami architektury XX w. Dzięki otwieranemu dachowi, konstrukcja łączy też cztery żywioły – ziemię, wodę, ogień i powietrze. Na szczęście oprócz nas nie ma chętnych na zwiedzanie meczetu o 9 rano. Możemy więc sami, we własnym tempie, słuchać opowieści przewodnika. Budynek wywiera olbrzymie wrażenie zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz. Misterne drewniane mozaiki, olbrzymie granitowe kolumny i żyrandole z Murano są przepiękne. Przez ażurowe tytanowe drzwi możemy spojrzeć na ocean. Mamy również możliwość obserwowania, jak otwiera się dach nad salą mogącą pomieścić 25 tysięcy wiernych. Na babiniec, niestety, nie mogę wejść. A szkoda, bo tam zazwyczaj jest najciekawiej. Po zakończeniu zwiedzania obchodzimy meczet dookoła. Na tyłach świątyni życie toczy się spokojnie, z dala od turystów. Fale oceanu rozbijają się o fundament budynku, a na pomoście prowadzącym do wejścia ustawili się wędkarze, podobnie jak na trockim moście, skupieni na łowieniu ryb. Oni byli tu zanim powstała budowla i nie mają zamiaru zmienić swojego miejsca połowu. Ostatnie spojrzenie na ocean i znów jedziemy w stronę medyny. Po raz kolejny gubimy się w jej uliczkach i tym razem trafiamy na suk – bazar z warzywami, owocami i mięsem. Poza nami nie ma tu turystów. Pogryzając świeżutkie bułeczki matlouh, kupione u ulicznego sprzedawcy, zagłębiamy się w meandry targowiska w poszukiwaniu przypraw i słynnego czarnego mydła (savon noir) robionego ręcznie na bazie oliwy z oliwek. Mina Jerome, gdy po raz pierwszy w życiu zobaczył tusze baranie wiszące nad straganami i warzywa sprzedawane prosto z ziemi, jest bezcenna. Dopiero po kilku minutach dociera do niego, że kupujący może wybrać żywą kurę, która zostanie dla niego zabita, oskubana i wypatroszona. Bo w jaki inny sposób można bez lodówki zagwarantować, że mięso jest świeże? Przebijamy się przez tłum kupujący produkty do domu i próbujemy kierować się w stronę portu na nasz pożegnalny obiad w Casablance. Według rekomendacji naszych lokalnych kolegów, w portowej restauracji można zjeść rybę lub owoce morza wyłowione rano przez rybaków. I rzeczywiście jemy świeżutkie grillowane sardynki, ośmiornice i kalmary, a za oknem latają mewy i szumią fale oceanu… [1] Pastija – okrągły lub kwadratowy pieróg (typu kulebiak) z wielu warstw ciasta cienkiego jak papier, z różnego rodzaju farszami. Może być pieczony lub smażony w głębokim tłuszczu. [2] Tadżin – dania przygotowywane w glinianym płaskim naczyniu ze stożkowatą pokrywą, charakterystyczne dla kuchni krajów Maghrebu.
W ostatnią podróż służbową w 2016 roku pojechałam do Casablanki. Miasta legendy, które rozsławił film z udziałem Humphreya Bogarta i Ingrid Bergman. Co prawda, nakręcono go w całości w studiu w USA, niemniej jednak każdy, kto usłyszał, że lecę do Casablanki, polecał mi obejrzenie tego filmu przed wyjazdem. Do Casablanki przylatujemy z Jerome, współpracownikiem z Paryża, wieczorem, samochód odwozi nas do hotelu. Zwiedzanie miasta zaczniemy dopiero następnego dnia wieczorem, po zakończeniu wszystkich spotkań. Ponieważ ze względu na remont siedziby banku, część biur została przeniesiona do budynku znajdującego się w odległości dziesięciu minut marszu, będziemy co najmniej kilka razy dziennie spacerować tam i z powrotem, a po drodze zobaczymy za dnia kawałeczek miasta. W porównaniu z Algierem – stateczną matroną, która już wszystko widziała i nigdzie się nie spieszy, Casablanca to młoda, ambitna business woman, która zdobywa kolejne cele. Największe miasto Maroka, największy meczet Afryki, największy sztuczny port… Na ulicy tradycja miesza się z nowoczesnością. Prawie na każdym rogu można zobaczyć elegancko ubranych panów czyszczących buty u pucybuta oraz kafejki, w których tradycyjnie przesiadują mężczyźni, obserwując ruch uliczny. Ulicami przebiegają w pośpiechu elegancko ubrane kobiety, mijając panie w chustach lub tradycyjnych dżellabach. Wieczorem pierwszego dnia jemy kolację w poleconej nam w Paryżu restauracji, w której, o dziwo, już przy wejściu wita nas samowar. Wnętrze restauracji jest wykonane w tradycyjnym stylu – królują kolorowe, ręcznie robione stiuki i mozaiki oraz drewniane, malowane sufity. Wystrój jest zbliżony do tych, które widziałam w prywatnych domach w czasie moich poprzednich wizyt w Maroku. Na naszą ucztę zamawiamy to, co najlepsze w kuchni marokańskiej – pastiję[1] z gołębiami, tadżin[2] z jagnięciny z suszonymi śliwkami i migdałami oraz, oczywiście, kuskus – piątkowe danie, tak inne niż nasze kybyny. Wszystko pachnie kolendrą, cynamonem, kurkumą i imbirem. Ten zapach będzie nam towarzyszył przez cały pobyt. Naszą ucztę wieńczą pomarańcze z cynamonem i marokańska herbata – zielona, z dodatkiem mięty i cukru. Po drodze do hotelu mijamy budynek poczty oświetlony na różowo, z wyraźnie zaznaczoną wstążką, symbolem walki z rakiem piersi. Niestety, do końca naszego pobytu nie udało nam się wyjaśnić, dlaczego akurat poczta została udekorowana w ten sposób. Następnego dnia wracamy do biura i tu miła niespodzianka. W centrali banku jest muzeum dostępne dla pracowników, w którym możemy podziwiać stanowiącą własność banku kolekcję historycznych złotych monet, ręcznie tkanych dywanów, rzeźb i obrazów. Część eksponatów jest dostępna dla wszystkich klientów wchodzących do budynku, jednak te najciekawsze są przechowywane pod ścisłą ochroną. Udaje mi się wygospodarować trochę czasu między spotkaniami i wraz z Asmą, moją nową miejscową koleżanką, we dwie zwiedzamy muzeum z najcenniejszymi obrazami. Asma ma charakter podobny do mojego, jest praktykującą muzułmanką, nosi chustkę na głowie i ma w swoim zespole piętnastu mężczyzn, którymi zarządza bez większego problemu. Wieczorem w drodze do portu, gdzie mamy zaplanowaną kolację, odbywamy pierwszą przechadzkę po medynie – najstarszej części Casablanki. Już na samym początku napotykam handlarza sprzedajacego rosół ze ślimaków, który po raz pierwszy i, jak dotąd, ostatni miałam okazję zjeść w Marrakeszu, na placu Dżema El Fna. Niestety, nie mamy czasu, by zatrzymać się na degustację i mijając zamykające się stragany oraz stary meczet, kierujemy się w stronę restauracji znajdującej się w XVIII-wiecznym forcie na wprost portu. W piątek nasz roboczy dzień kończy się w porze obiadowej i wraz z Jerome, który również zostaje do soboty, udajemy się wreszcie na prawdziwe zwiedzanie miasta. Pomocne nam w tym będą tzw. „małe taksówki” – czerwone samochody krążące po mieście i działające na zasadzie Ubera. Można zatrzymać na ulicy taksówkę z pasażerami i jeśli jedzie się w tę samą stronę, zabrać się z nimi i podzielić kosztami podróży. Nasz pierwszy przystanek to kościół Notre Dame de Lourdes wzniesiony w latach 50. XX wieku. Betonowa budowla z zewnątrz sprawia wrażenie masywnej i dość brzydkiej, jednak od razu po wejściu do środka odkrywamy urok tego miejsca. Niezauważalne z zewnątrz witraże ozdabiają ten surowy budynek. Pustka, wysokość pomieszczenia, zapierająca dech w piersi cisza i 800 m2 szklanych kompozycji mieniących się barwami marokańskich dywanów sprawiają, że chciałoby się tam siedzieć do zmroku, rozkoszując się spokojem i grą kolorów. Po wyjściu z kościoła ponownie ogarnia nas gwar miasta i jedziemy dalej, w stronę dzielnicy Habous, gdzie można kupić jedne z najlepszych marokańskich ciastek. Mała taksówka dowozi nas na miejsce w ciągu kilku minut. Po drodze zauważam piękne drzwi, które okazują się bramą wejściową do pałacu królewskiego wybudowanego na początku XX w. Bramy pilnuje strażnik, który bardzo słabo, niestety, mówi po francusku. Mieszanka francuskiego i arabskich słów, których nie używałam od 20 lat, oraz mój firmowy uśmiech sprawiają, że dostajemy zgodę, by wejść do środka na 5 minut, które rozciągną się do prawie godziny. W Maghrebie pojęcie czasu jest względne i nikt nie zwraca uwagi na turystów przechadzających się po wewnętrznych ogrodach pałacu. A może wręcz przeciwnie, jesteśmy tak widoczni, że wszyscy nas obserwują, tylko my tego nie zauważamy. Dopiero później, po powrocie do hotelu przeczytałam, że pałac jest zamknięty dla turystów. A jednak dzięki życzliwości strażnika oraz pracowników pałacu udało nam się zajrzeć do tego niedostępnego miejsca. Ponieważ zbliża się zachód słońca, udajemy się na poszukiwanie ciastek i drobnych upominków. I znowu przez przypadek, mijając kolejne sklepiki z tradycyjnym wyrobami ze skóry, drewna lub miedzi, trafiamy do dzielnicy, gdzie turyści nie bywają i gdzie życie toczy się swoim rytmem. Spotkane po drodze kobiety wychodzące z meczetu po piątkowej modlitwie pomagają nam odnaleźć drogę do znanej w całym Habous i Casablance cukierni. Panie nie mówią po francusku i znowu Jerome nie może się nadziwić, jakim cudem udaje mi się z nimi porozumieć. Wracają jak migawki zapomniane słowa, ale tak naprawdę należy się wsłuchać w mowę ciała rozmówcy… I wtedy wszystko staje się jasne! W sobotę przed wyjazdem, z samego rana jedziemy zwiedzić meczet Hassana II, który na dzień dzisiejszy jest największym meczetem na kontynencie afrykańskim. Budynek jest częściowo wzniesiony na wodzie i stanowi połączenie tradycyjnej sztuki marokańskiej z najnowocześniejszymi osiągnięciami architektury XX w. Dzięki otwieranemu dachowi, konstrukcja łączy też cztery żywioły – ziemię, wodę, ogień i powietrze. Na szczęście oprócz nas nie ma chętnych na zwiedzanie meczetu o 9 rano. Możemy więc sami, we własnym tempie, słuchać opowieści przewodnika. Budynek wywiera olbrzymie wrażenie zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz. Misterne drewniane mozaiki, olbrzymie granitowe kolumny i żyrandole z Murano są przepiękne. Przez ażurowe tytanowe drzwi możemy spojrzeć na ocean. Mamy również możliwość obserwowania, jak otwiera się dach nad salą mogącą pomieścić 25 tysięcy wiernych. Na babiniec, niestety, nie mogę wejść. A szkoda, bo tam zazwyczaj jest najciekawiej. Po zakończeniu zwiedzania obchodzimy meczet dookoła. Na tyłach świątyni życie toczy się spokojnie, z dala od turystów. Fale oceanu rozbijają się o fundament budynku, a na pomoście prowadzącym do wejścia ustawili się wędkarze, podobnie jak na trockim moście, skupieni na łowieniu ryb. Oni byli tu zanim powstała budowla i nie mają zamiaru zmienić swojego miejsca połowu. Ostatnie spojrzenie na ocean i znów jedziemy w stronę medyny. Po raz kolejny gubimy się w jej uliczkach i tym razem trafiamy na suk – bazar z warzywami, owocami i mięsem. Poza nami nie ma tu turystów. Pogryzając świeżutkie bułeczki matlouh, kupione u ulicznego sprzedawcy, zagłębiamy się w meandry targowiska w poszukiwaniu przypraw i słynnego czarnego mydła (savon noir) robionego ręcznie na bazie oliwy z oliwek. Mina Jerome, gdy po raz pierwszy w życiu zobaczył tusze baranie wiszące nad straganami i warzywa sprzedawane prosto z ziemi, jest bezcenna. Dopiero po kilku minutach dociera do niego, że kupujący może wybrać żywą kurę, która zostanie dla niego zabita, oskubana i wypatroszona. Bo w jaki inny sposób można bez lodówki zagwarantować, że mięso jest świeże? Przebijamy się przez tłum kupujący produkty do domu i próbujemy kierować się w stronę portu na nasz pożegnalny obiad w Casablance. Według rekomendacji naszych lokalnych kolegów, w portowej restauracji można zjeść rybę lub owoce morza wyłowione rano przez rybaków. I rzeczywiście jemy świeżutkie grillowane sardynki, ośmiornice i kalmary, a za oknem latają mewy i szumią fale oceanu… [1] Pastija – okrągły lub kwadratowy pieróg (typu kulebiak) z wielu warstw ciasta cienkiego jak papier, z różnego rodzaju farszami. Może być pieczony lub smażony w głębokim tłuszczu. [2] Tadżin – dania przygotowywane w glinianym płaskim naczyniu ze stożkowatą pokrywą, charakterystyczne dla kuchni krajów Maghrebu.
Źródło:
Awazymyz. Pismo historyczno-społeczno-kulturalne Karaimów; 2016, 27, 4 (53); 26-29
1733-7585
Pojawia się w:
Awazymyz. Pismo historyczno-społeczno-kulturalne Karaimów
Dostawca treści:
Biblioteka Nauki
Artykuł
Tytuł:
Algier – Białe Miasto
Autorzy:
Abkowicz, Anna
Powiązania:
https://bibliotekanauki.pl/articles/622666.pdf
Data publikacji:
2016
Wydawca:
Związek Karaimów Polskich. Karaimska Oficyna Wydawnicza Bitik
Tematy:
podróże
Algier
Opis:
Wczesną jesienią pojechałam służbowo do Algieru, żeby odwiedzić nasz bank, który świętował niedawno swoje piętnastolecie. Przygotowania do wizyty trwały dłużej niż ona sama. Najpierw było oczekiwanie na zaproszenie, potem na wizę, a następnie załatwianie oficjalnych zezwoleń na wyjazd. Cała procedura trwała około trzech miesięcy, zaś wyjazd był zaplanowany na... trzy dni. Abym nie czuła się osamotniona w tym muzułmańskim kraju, w centrali firmy w Paryżu uznano, że będzie mi towarzyszyć kolega, Tunezyjczyk o imieniu Karim, zaś nasz oddział dodał od siebie na czas pobytu kierowcę o tym samym imieniu. I tak w towarzystwie dwóch Karimów zaczęłam mój pierwszy flirt z Algierem – Białym Miastem. Pierwsze zaskoczenie czekało mnie po wejściu na pokład samolotu. Jak zwykle weszłam jako jedna z ostatnich i okazało się, że jestem jedną z niewielu kobiet lecących do Algieru, zaś reszta pasażerów to biznesmeni udający się na spotkania służbowe. Jak później mi wyjaśniono, Algierczycy ze względu na ilość przewożonego bagażu wolą jeździć do kraju pochodzenia samochodami. Warto wspomnieć, że Algieria po latach wojny domowej zaczyna inwestować w infrastrukturę i wymianę handlową z Europą. Dwie godziny lotu i jesteśmy na miejscu. Algier przywitał nas 30-stopniowym upałem, co dla mnie było miłą odmianą po przymrozkach Paryża i Moskwy, z której wróciłam zaledwie dwa tygodnie wcześniej. Przejazd do biura zajmuje nam 30 minut i tu kolejna niespodzianka – w recepcji nie ma nikogo, ponieważ przyjechaliśmy w czasie przerwy obiadowej. Chwila oczekiwania i nasi gospodarze zabierają nas na pierwsze spotkanie z ekipą... I znowu niespodzianka. W dziale IT pracują bardzo piękne kobiety, jak później się okaże, świetne specjalistki w swoich dziedzinach. Tylko niektóre z nich noszą chusty przykrywające włosy. I jak to się ma do stereotypów, którymi karmią nas polskie (i nie tylko) media?Spotkania skończyły się po 19-ej, a my zamiast odpoczynku w hotelu wybieramy nocną przejażdżkę po centrum Algieru. Na ulicy już zapadł zmrok, my zaś dopiero zaczynamy uchylać drzwi do sekretów stolicy. W Algierze, nazywanym Białym Miastem, wszystkie budynki są białe, a balkony niebieskie. To dawna tradycja, dzięki której miasto było widoczne z morza, zaś intensywny kolor balkonów wybierano, by odstraszał owady. Nasz kierowca zabiera nas na wycieczkę po centrum miasta, gdzie królują pięknie odnowione budynki rządowe i mniej zadbane ka-mienice prywatne. Pomimo zmroku na ulicach jest dużo młodych mężczyzn, którzy siedzą na ławkach, schodach i chodnikach. Algier jest miastem przeludnionym: wstępnie planowane na milion mieszkańców, zamieszkiwane jest obecnie przez około cztery miliony. Mężczyźni spędzają więc czas na ulicy w oczekiwaniu, aż będą mogli wrócić do domów i miejsc noclegowych. Część z nich, zwłaszcza przyjezdnych, nocuje w warunkach, których Europejczyk nie uznałby za godne do spania – na przykład w hammamach, zwanych tu łaźniami tureckimi. Zwiedzając centrum, przejeżdżamy obok wejść do Kasby – twierdzy, starego miasta, do którego nie można wjechać samochodem i gdzie nie powinno się zapuszczać po zmroku. Kasba to XVI-wieczne serce miasta, labirynt uliczek zbudowanych przez Turków specjalnie tak, by potencjalny wróg szybko stracił w nim orientację. Mogę więc tylko zajrzeć za próg Kasby – a tak bardzo chciałam ją zwiedzić! Po drodze do hotelu podjeżdżamy pod pomnik męczenników rewolucji, dość ohydną konstrukcję autorstwa polskiego architekta. Pomnik znajduje się na wzniesieniu, z którego można podziwiać nocną panoramę centrum stolicy. Następnego dnia scenariusz się powtarza: po godzinie 19-ej wyruszamy na nocną przejażdżkę po mieście. Przejeżdżamy przez dzielnicę ambasad, czystą i pustą po zmroku. Tu raczej nie spotkamy tubylca siedzącego i oczekującego na powrót do domu. Zaraz potem wjeżdżamy na wzniesienie, na którym znajduje się bazylika Notre-Dame d'Afrique. Bazylika jest ważnym miejscem kultu i pielgrzymek. Znajduje się w niej napis „Nasza Pani Afryki, módl się za nas i za muzułmanów”. O tej porze bazylika jest już niestety zamknięta, musimy więc zadowolić się oglądaniem jej jedynie z zewnątrz. Po gwarnym i tłocznym centrum miasta zaskoczyła mnie cisza na placu, z którego ponownie podziwialiśmy panoramę nocnego Algieru. Oprócz kilku policjantów jesteśmy jedynymi osobami, które tu dziś wieczorem dotarły. Dzień trzeci jest moim szczęśliwym dniem. Spotkania skończyliśmy do południa i mamy parę chwil, aby przejść się po centrum miasta za dnia, zanim pojedziemy na lotnisko. Dojazd zajmuje nam sporo czasu, bo Algier jest miastem, w którym trudno jest poruszać się samochodem, ale w którym nie da się żyć bez auta. Transport miejski praktycznie nie istnieje i samochód to jedyny pewny środek lokomocji. Centrum Algieru jest zatłoczone również na chodnikach. Podobnie jak w Paryżu przed Galeries Lafayette w okresie wyprzedaży. Tu jednak jest to stan permanentny. W obstawie moich dwóch Karimów (z lewej i z prawej strony), staram się wczuć w duszę tego miasta, domyśleć, dokąd niespiesznie podążają ludzie. Mam wrażenie, że jestem jedyną turystką podziwiającą architekturę, która tak przypomina Paryż. Niestety, moje wieczorne spostrzeżenia potwierdzają się. Miasto przeżywało swoją świetność za czasów przynależności do imperium otomańskiego oraz potem, jako kolonia francuska, a dziś stara się nadrobić stracony czas. Brakuje tu spójnej wizji architektonicznej i gospodarza, który chciałby zainwestować w rewitalizację budynków. Ostatni rzut okiem na centrum i musimy jechać na lotnisko, tak aby zdążyć przed korkami godzin szczytu. Po drodze mijamy budowę, gdzie wznoszony jest największy meczet w Afryce, kupujemy słodkości dla kolegów z centrali i tak kończy się moja pierwsza wizyta w Algierii. Pomimo wszystkich swoich niedostatków, Algier to miasto gościnnych i serdecznych ludzi. Gdzie jeszcze kierowca zaproponuje wycieczkę i opowie o mieście zamiast tylko odwieźć pasażera do hotelu? Gdzie jeszcze kelner w restauracji dołoży z własnej kieszeni do rachunku – równowartość 10 bochenków chleba – gdy rozkojarzonym obcokrajowcom zabraknie gotówki? Gdzie jeszcze strażnik graniczny wbijając pieczątkę do paszportu, będzie śpiewał lokalną piosenkę?
Źródło:
Awazymyz. Pismo historyczno-społeczno-kulturalne Karaimów; 2016, 27, 3 (52); 16-17
1733-7585
Pojawia się w:
Awazymyz. Pismo historyczno-społeczno-kulturalne Karaimów
Dostawca treści:
Biblioteka Nauki
Artykuł
Tytuł:
Obiad u księżniczki
Autorzy:
Abkowicz, Anna
Powiązania:
https://bibliotekanauki.pl/articles/943566.pdf
Data publikacji:
2017
Wydawca:
Związek Karaimów Polskich. Karaimska Oficyna Wydawnicza Bitik
Tematy:
Tunezja
podróże
Opis:
Służbowa podróż do kraju Maghrebu okazją do interesującego spotkania.
Źródło:
Awazymyz. Pismo historyczno-społeczno-kulturalne Karaimów; 2017, 28, 1 (54); 18-19
1733-7585
Pojawia się w:
Awazymyz. Pismo historyczno-społeczno-kulturalne Karaimów
Dostawca treści:
Biblioteka Nauki
Artykuł
Tytuł:
Przez granicę
Autorzy:
Lebiedew, Wiaczesław
Dubiński, Adam J.
Powiązania:
https://bibliotekanauki.pl/articles/622714.pdf
Data publikacji:
2016
Wydawca:
Związek Karaimów Polskich. Karaimska Oficyna Wydawnicza Bitik
Tematy:
podróże
Krym
Ukraina
Opis:
Jak w obecnej sytuacji dostać się z Krymu do Kijowa, Moskwy czy Wilna? Swoje perypetie podczas przekraczania krymsko-ukraińskiej granicy opisuje mieszkaniec Symferopola.
Źródło:
Awazymyz. Pismo historyczno-społeczno-kulturalne Karaimów; 2016, 27, 3 (52); 20-26
1733-7585
Pojawia się w:
Awazymyz. Pismo historyczno-społeczno-kulturalne Karaimów
Dostawca treści:
Biblioteka Nauki
Artykuł
Tytuł:
W poszukiwaniu braci w wierze
Autorzy:
Jaroszyńska, Irena
Powiązania:
https://bibliotekanauki.pl/articles/622127.pdf
Data publikacji:
2005
Wydawca:
Związek Karaimów Polskich. Karaimska Oficyna Wydawnicza Bitik
Tematy:
karaimi egipscy
Egipt
Kair
podróże
Źródło:
Awazymyz. Pismo historyczno-społeczno-kulturalne Karaimów; 2005, 1 (10); 12-13
1733-7585
Pojawia się w:
Awazymyz. Pismo historyczno-społeczno-kulturalne Karaimów
Dostawca treści:
Biblioteka Nauki
Artykuł
Tytuł:
Dziwny jest ten świat…
Autorzy:
Abkowicz, Mariola
Powiązania:
https://bibliotekanauki.pl/articles/942664.pdf
Data publikacji:
2007
Wydawca:
Związek Karaimów Polskich. Karaimska Oficyna Wydawnicza Bitik
Tematy:
podróże
St. Petersburg
Stambuł
Jerozolima
Aszdod
kienesy
Źródło:
Awazymyz. Pismo historyczno-społeczno-kulturalne Karaimów; 2007, 1 (15); 10-13
1733-7585
Pojawia się w:
Awazymyz. Pismo historyczno-społeczno-kulturalne Karaimów
Dostawca treści:
Biblioteka Nauki
Artykuł
Tytuł:
Samochodem z Wilna do Florencji – lato 1933 r.
Autorzy:
Łopatto, Zofia
Łopatto, Maria Emilia
Łopatto, Emanuel
Powiązania:
https://bibliotekanauki.pl/articles/942760.pdf
Data publikacji:
2008
Wydawca:
Związek Karaimów Polskich. Karaimska Oficyna Wydawnicza Bitik
Tematy:
podróże
Opis:
List Zofii Łopatto do siostry Zinaidy opisujący podróż z Wilna do Florencji (około 2100 km) odbytą Fiatem 522 koloru granatowego prowadzonym przez Michała Łopatto, brata Zofii i Zinaidy.
Źródło:
Awazymyz. Pismo historyczno-społeczno-kulturalne Karaimów; 2008, 1 (18); 5-7
1733-7585
Pojawia się w:
Awazymyz. Pismo historyczno-społeczno-kulturalne Karaimów
Dostawca treści:
Biblioteka Nauki
Artykuł
Tytuł:
Śladami Polek po Półwyspie Iberyjskim
Following Polish Women in the Iberian Peninsula
Autorzy:
Majder, Elżbieta
Powiązania:
https://bibliotekanauki.pl/articles/1934212.pdf
Data publikacji:
2010
Wydawca:
Katolicki Uniwersytet Lubelski Jana Pawła II. Towarzystwo Naukowe KUL
Tematy:
kobieta w podróży
podróże
Hiszpania
Półwysep Iberyjski
podróże XVII-XX wiek
traveling woman
travels
Spain
Iberian Peninsula
travels in 17th-18th centuries
Opis:
For a long time travelling was a men's domain. It was them who went to foreign countries, to universities and to wars. A lot of time had to pass before women appeared on the roads. The first of them set out on journeys in the 18th century. However, the Iberian Peninsula was not one of the most frequently chosen destinations then. The trail blazed by Władysław II the Exile's daughter, Richeza, until the second half of the 19th century was very rarely taken by Polish women. The information about another one who had crossed the Pyrenees comes only from the 18th century. It was then that Konstancja Sanguszkowa supposedly went to the grave of St James in Santiago de Compostela. The next century, and especially its second half, as well as the first decade of the 20th century, were characterized by a considerable increase in the number of Polish women travelling through the Pyrenees. There were a variety of motives for the journey, as well as for the stay in Spain itself. Some women set out looking for inspiration and fame. At the Iberian Peninsula they achieved spectacular successes, they sang and acted in the most famous operas as well as at the royal court. Józefina Reszke may be mentioned here, an outstanding opera singer, who had an overwhelming career there. Others, very similar to contemporary tourists, first of all looked for a hot sun, blue skies, beautiful views, Arabian souvenirs, Spanish religiousness, exoticism and romanticism. There were also ones for whom Spain was a refuge during the war. One cannot also help mentioning women working on bringing the two countries together. Sofia Casanova y Lutosławski and Gabriela Makowiecka rendered special services in this field. Each of the travelers visiting Spain left their trails; however, only some of the trails have lasted until modern times.
Źródło:
Roczniki Humanistyczne; 2010, 58, 2; 203-224
0035-7707
Pojawia się w:
Roczniki Humanistyczne
Dostawca treści:
Biblioteka Nauki
Artykuł
Tytuł:
Zakopane i Tatry fin de siècle. Jan Kasprowicz – podróże artysty
Fin de siècle in Zakopane and the Tatra Mountains. Jan Kasprowicz – the travels of an artist
Autorzy:
Święcicki, Klaudiusz
Powiązania:
https://bibliotekanauki.pl/articles/1370611.pdf
Data publikacji:
2020-12-22
Wydawca:
Uniwersytet Rzeszowski. Wydawnictwo Uniwersytetu Rzeszowskiego
Tematy:
Tatry
Zakopane
Jan Kasprowicz
podróże
inteligencja
the Tatra Mountains
travels
intelligentsia
Opis:
Artykuł omawia proces kształtowania się zainteresowania Zakopanem i kulturą Podhala w drugiej połowie XIX w. oraz na początku wieku XX. Porusza problem nabywania przez górali narodowej tożsamości. Charakteryzuje środowisko zakopiańskiej elity inteligenckiej i artystycznej. Podejmuje próbę analizy, w jaki sposób fascynacja tatrzańskim krajobrazem oraz góralską kulturą wpłynęła na ukształtowanie się jednego z mitów fundujących nowoczesną, narodową tożsamość. Jednocześnie stara się ukazać, jak artyści oddziaływali na rozwój Zakopanego jako kurortu. Pokazuje także wpływy bohemy artystycznej na przemiany kultury podhalańskich górali. W drugiej części artykułu omówiono związki poety Jana Kasprowicza z Podhalem. Przedstawiono jego peregrynacje do Zakopanego i Poronina. Na wybranym przykładzie z twórczości podjęto próbę analizy fascynacji poety Tatrami i góralską kulturą.
The article discusses the process of increased interest in Zakopane and Podhale culture in the second half of the 19th century and at the beginning of the 20th century. Discusses the problem of highlanders acquiring national identity. Characterizes the environment of the intellectual and artistic elite of Zakopane. Attempts to analyse how fascination with the Tatra landscape and highlander culture infuenced the formation of one of the myths that fund modern national identity. Tries to show how the artists infuenced the development of Zakopane as a holiday spa. It also shows the impact of bohemia on the transformation of the culture of highlanders in the Podhale region. The second part of the article discusses the relationship of the poet Jan Kasprowicz with Podhale. His peregrinations to Zakopane and Poronin were presented. On the selected example from creativity, an attempt was made to analyse the poet’s fascination with the Tatra Mountains and highlander culture.
Źródło:
Galicja. Studia i materiały; 2020, 6; 309-335
2450-5854
Pojawia się w:
Galicja. Studia i materiały
Dostawca treści:
Biblioteka Nauki
Artykuł
Tytuł:
Obraz karaimskich Trok na łamach „Młodego Krajoznawcy Śląskiego”
Autorzy:
Pawelec, Mariusz
Powiązania:
https://bibliotekanauki.pl/articles/622507.pdf
Data publikacji:
2016
Wydawca:
Związek Karaimów Polskich. Karaimska Oficyna Wydawnicza Bitik
Tematy:
życie społeczne
Orach Toju
Troki
podróże
Opis:
W wydawanym w okresie międzywojennym na Górnym Śląsku czasopiśmie znalazły się dwie interesujące relacje z pobytu wśród Karaimów.
Źródło:
Awazymyz. Pismo historyczno-społeczno-kulturalne Karaimów; 2016, 27, 4 (53); 14-17
1733-7585
Pojawia się w:
Awazymyz. Pismo historyczno-społeczno-kulturalne Karaimów
Dostawca treści:
Biblioteka Nauki
Artykuł
Tytuł:
Galician automobilism
Automobilizm galicyjski
Autorzy:
Gaweł, Robert
Powiązania:
https://bibliotekanauki.pl/articles/1370579.pdf
Data publikacji:
2020-12-22
Wydawca:
Uniwersytet Rzeszowski. Wydawnictwo Uniwersytetu Rzeszowskiego
Tematy:
motorisation
automobilism
transportation
Galicia
travels
motoryzacja
automobilizm
komunikacja
Galicja
podróże
Opis:
In Galicia automobilism developed despite local motorisation since there was access to the achievements of other countries of the Monarchy (Czechia, Upper Austria). Due to the lack of home production, in Galicia the development of automobilism proceeded more slowly and less dynamically. Rides by individual cars were available only for the afuent, which is why they were called “a lordly pastime”. The most recent research shows that in Galicia transportation based on motor omnibus lines became common as it developed in a surprisingly rapid manner. Individual automobilists took part in “automobile trips” (see amateur rallies) organised by Galician automobilists’ associations. Their last journey was the departure to the frontlines of WWI. Those who managed to overcome the hardship of this “trip” returned as the pioneers of Polish automobilism.
W Galicji automobilizm rozwijał się przy braku rodzimej motoryzacji, aczkolwiek istniał dostęp do osiągnięć innych krajów koronnych (Czech, Austrii Górnej). Z powodu braku rodzimej produkcji w Galicji rozwój automobilizmu przebiegał wolniej i mniej dynamicznie. Podróże indywidualnymi samochodami pozostawały domeną najbogatszych, stąd zwano je „pańską rozrywką”. Najnowsze badania pokazują, że w Galicji upowszechniała się komunikacja wykorzystująca linie omnibusów motorowych, a jej rozwój był zaskakująco dynamiczny. Indywidualni automobiliści uczestniczyli też w „wycieczkach automobilowych” (por. rajdy amatorskie) organizowanych przez galicyjskie stowarzyszenia automobilistów. Ostatnią podróżą, w jaką wyruszyli z Galicji, był wyjazd na fronty I wojny światowej. Ci, którym udało się pokonać trud, z tej „wycieczki” wracali już jako pionierzy automobilizmu polskiego.
Źródło:
Galicja. Studia i materiały; 2020, 6; 348-372
2450-5854
Pojawia się w:
Galicja. Studia i materiały
Dostawca treści:
Biblioteka Nauki
Artykuł
Tytuł:
Per Cracoviam Romam. Z perspektywy podróży z połowy XV wieku
Autorzy:
Wajs, Hubert
Powiązania:
https://bibliotekanauki.pl/chapters/23202891.pdf
Data publikacji:
2015-12-21
Wydawca:
Archiwum Główne Akt Dawnych
Tematy:
Kraków
Rzym
podróże
XV wiek
Źródło:
Historia. Memoria. Scriptum. Księga jubileuszowa z okazji osiemdziesięciolecia urodzin Profesora Edwarda Potkowskiego; 361-366
9788394002664
Dostawca treści:
Biblioteka Nauki
Artykuł
Tytuł:
Podróże badawcze archiwistów Grona Konserwatorów Galicji Zachodniej na przełomie XIX i XX wieku
Research travels of archivists from the Western Galician Conservators’ at the turn of the 19th and 20th century
Autorzy:
Więch, Arkadiusz
Powiązania:
https://bibliotekanauki.pl/articles/1370618.pdf
Data publikacji:
2020-12-22
Wydawca:
Uniwersytet Rzeszowski. Wydawnictwo Uniwersytetu Rzeszowskiego
Tematy:
archiwa
Galicja
konserwatorzy
podróże
archiwiści
archive
Galicia
conservator
travels
archivists
Opis:
Druga połowa XIX w. na terenie Galicji to czas wzrostu świadomości archiwalnej i znaczenia nie tylko współcześnie powstających archiwaliów, ale przede wszystkim wartości materiałów dotyczących przeszłości Polski, a nade wszystko dziejów lokalnych społeczności. Zdawało sobie z tego sprawę grono galicyjskich badaczy, naukowców, historyków i archiwistów skupionych wokół Grona Konserwatorów Galicji Zachodniej i od lat 80. XIX w. podejmowało działania mające na celu uratowanie archiwalnego dziedzictwa, m.in. poprzez organizację podróży archiwalnych. W latach 1894–1911 udało się podjąć 11 takich wypraw badawczych. Problematyka artykułu opartego na materiale źródłowym zgromadzonym w Archiwum Narodowym w Krakowie koncentruje się na zaprezentowaniu strony organizacyjnej podróży oraz prowadzonej w ich ramach pracy badawczej.
The second half of the 19th century in Galicia is a time of raised awareness about the signifcance of archives not only those being created at that time but also of the value of the materials concerning the history of Poland, frst of all, the history of the local community. This fact was recognised by a circle of Galician researchers, scientists, historians and archivists from the Western Galician Conservators’ Circle. Since 1880s they undertook activities the aim of which was to save the archival heritage, e.g. by organising archival travels. In the years 1894–1911 they manages to organise 11 of such research trips. The subject of the present article based on source materials collected in the National Archive in Cracow focuses on presenting the organisational aspect of the travels and the related research works.
Źródło:
Galicja. Studia i materiały; 2020, 6; 203-217
2450-5854
Pojawia się w:
Galicja. Studia i materiały
Dostawca treści:
Biblioteka Nauki
Artykuł

Ta witryna wykorzystuje pliki cookies do przechowywania informacji na Twoim komputerze. Pliki cookies stosujemy w celu świadczenia usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Twoim komputerze. W każdym momencie możesz dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies